cielęcina
Znacie mnie już trochę, jeśli tu czasem zaglądacie. Z reguły jestem pogodna i radosna. Hura optymizm! A dzisiaj rano wyszłam z kawką na nasz mały kawałek przestrzeni za oknem i zapragnęłam, żeby balkon się zatrzasnął. Żeby mnie porwał jakiś tajemniczy Arab i żądał okupu… albo nawet Arabka… tylko, żeby coś w końcu się zadziało! Jestem już tak cholernie zmęczona tą rutyną, że z chęcią poszłabym nawet na wywiadówkę albo na zebranie wspólnoty mieszkaniowej. Wherever!! Poprzekładałam już sztućce w szufladzie i kubki zamieniłam miejscami z filiżankami, żeby urozmaicić codzienność, ale to też nie zadziałało. Ułożyłam 8 rolek nowej tapety w salonie. Przez pierwsze dni miałam super radość z samego patrzenia na to cudo, ale dzisiaj zauważyłam, że w jednym miejscu niedokładnie mi się przykleiło i czar prysł. Poprzewieszałam obrazy w domu, ale już mi się opatrzyło. Zamówiłam dwie pary klapek „po domu”, bo buty na dwór nie wiem kiedy będą znów potrzebne. Zmieniam parę razy dziennie różowe na niebieskie, niebieskie na różowe. Nie pomaga. Zaczęłam robić na drutach, ale w sumie robi się coraz cieplej i sweter robić trochę bez sensu… może opalacz?? W kuchni pokonuję góry i lasy, żeby nie było nudy, ale w końcu trzeba będzie chyba jakiegoś łosia upolować w okolicy dla przełamania rutyny, bo już kurdę wszystko było. Cholera, już po dwudziestej drugiej, ale mam!! Jutro rano zejdę do piwnicy pogrzebać. Będzie weekendowa metamorfoza balkonu!!

A co dzisiaj było na obiad??? Cielęcina. Pawełek opowiadał, jak w ramach praktyk studenckich wyjechali do Włoch. Włoscy koledzy, chcąc zaimponować młodym Polkom spytali chłopaków z Polski jak jest: ” kocham Cię”. Ci, dla żartu, powiedzieli, że u nas, chcąc wyznać miłość mówimy „cielęcina”. Wyobrażacie sobie miny tych dziewczyn??
czego użyłam:
kawałka dorodnej łopatki cielęcej
kilku liści laurowych
kilku ziaren ziela angielskiego
soli
wędzonej papryki
cebuli
oleju
soku z kiszonych cytryn ( ale jak nie masz kiszonych, mogą to być zwykłe cytryny)
dwóch – trzech łyżek mąki
co zrobiłam:
Mięso pokroiłam na plastry. W moździerzu „utłukłam” przyprawy, dolałam do nich oleju i soku z cytryny w proporcjach 2:1 ( czyli na 2 części oleju, jedną część soku). Powstałą marynatę dokładnie wsmarowałam w mięso i odstawiłam na noc do lodówki. Na drugi dzień cielęcinę osączyłam z zalewy i zrumieniłam w garnku z grubym dnem, podsypałam mąką, wymieszałam i zalałam przecedzoną marynatą. Dusiłam ok. pół godziny pod przykryciem. Prościzna! Zapraszam do gotowania!!
Napisz coś kreatywnego!! Zrerutynizuj mnie dzisiaj, please!