jedzonko,  nieoczywiści

pierwsze razy por favor

Macie tak czasem w kuchni, zresztą pewnie w innych dziedzinach życia także, że wydaje się Wam, że coś jest tak trudne do zrobienia, że na pewno Wam się nie uda? Ja namawiam do eksperymentowania, kombinowania, próbowania. Najwyżej za pierwszym razem się nie uda. I co z tego! Zawsze można przerobić, podkręcić, przeinaczyć! Pamiętajcie – największym życiowym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia. Poza tym – wszystko, co robimy z miłością – zawsze jest cudowne. Sama kładę tapety, nakładam tynki, remontuję ludzkie życia, reżyseruję spektakle, piszę scenariusze wielkich eventów, obcinam mężowi włosy i piekę wyborne ptysie. Zupełnie sama, mimo że z wykształcenia jestem geodetką i zarządzaniowcem. A wiecie dlaczego? Bo moja wyobraźnia mówi mi, że mi się uda. A jak mi się udaje, to dostaję mega powera! I ten power podkręca mnie do następnych poszukiwań i eksperymentów!! Chcieć to móc!!!! Wystarczy zacząć, a reszta poleci jak lawina. Najtrudniejszy jest zawsze pierwszy krok, potem już samo idzie. Nie bójcie się zadawać pytań, najwyżej nie dostaniecie odpowiedzi, a jeśli dostaniecie, Wasze życie może się cudownie zmienić. Nie bójcie się podejmować wyzwań, najwyżej się nie uda, ale jeżeli się uda, staniecie się zupełnie kimś innym. Po prostu przestańcie się bać! Myślicie, że odgrywam superbohaterkę?? To posłuchajcie…

Sama przeszłam przez agorafobię. Zwyczajnie pewnego dnia przestałam wychodzić z domu. Pamiętam, jak jechaliśmy w wakacje po dzieci do moich rodziców. Wybraliśmy taki duży czerwony piętrowy autokar Warszawa – Wrocław. Upał był niemiłosierny, więc stwierdziliśmy, że tak będzie wygodniej, bo chcieliśmy wrócić tego samego dnia. Już na Wisłostradzie dostałam duszności i jakiejś nieznanej mi dotychczas paniki, cała się trzęsłam. Chciałam zatrzymać autobus i iść do domu. Czułam, że się duszę, że nie wytrzymam, że tłum w autokarze napiera na mnie, że „rozpęknę” się na kawałki. Serce waliło mi jak szalone. Paweł uspakajał mnie, jak mógł. Zaczęłam skupiać się na oddechu, w końcu zasnęłam. Szczęśliwie przespałam całą drogę. Od tamtego momentu przez około trzy lata mojego życia „zamroziłam” się w domu. Pamiętam, jak płakałam, kiedy Paweł prosił mnie, bym wyniosła śmieci. Dostawałam histerii, kiedy patrzyłam przez okno, jak ludzie normalnie chodzą do sklepu, rozmawiają, spotykają się. Każde wyjście po Maksa do przedszkola poprzedzała godzinna afirmacja spokoju i garść tabletek na uspokojenie. Na dźwięk dzwonka domofonu dostawałam ciarek, paraliżował mnie ogromny strach, oblewały zimne poty i potrafiłam na godzinę zastygnąć w bezruchu, żeby nikt nie usłyszał, że jestem w domu. Kiedy już mieliśmy gdzieś wyjść, zwykle wieczorem( bo tylko w ciemności czułam się bezpiecznie, trochę taka ukryta), za każdym razem, nie jadłam przez cały dzień, bo bałam się, że „w razie czego” nie zdążę do toalety, a mimo to nie raz, z nerwów dostawałam dolegliwości żołądkowych. Zaczęłam brać ogromne ilości stoperanu profilaktycznie, ale nawet po zjedzeniu opakowania tabletek, nie miałam pewności, że nic się nie wydarzy. Może to niemożliwe, ale nawet wtedy byłam bardzo kreatywna. Pisałam, reżyserowałam itp. Zaczęłam psychoterapię. Po trzecim spotkaniu, pani psycholog stwierdziła, że jestem tak zajefajna, że ona chętnie przyszłaby do mnie na coaching. Ręce mi opadły. Przyszła kolej na psychoterapie. Nie jedną. Eksperymenty z lekami, drogie wizyty, godzinne pogaduchy, zero efektu… oprócz opony na brzuchu, bo od tych wszystkich leków dostawałam już świra.

Wyszłam z choroby. Mam jeszcze trochę hamulców, ale Paweł twierdzi, że to jeden z miliona procentów… Myślę, że sporo ludzi, nawet z naszego najbliższego otoczenia, nie miało pojęcia o tym ile kosztuje mnie każde wyjście z domu… Myślę, że gdyby nie miłość Pawła, zabrakło by mi siły, na to, by walczyć o siebie… o nas…Kocham…

Zrobiłam śledzie! Pierwszy raz sama. Myślałam, że to bardziej skomplikowane, ale zwyczajnie się wkurzyłam , jak ostatnio przyniosłam do domu słoik cebuli w oleju za 16 złotych.

czego użyłam:

7 matiasów

5 cebul

liści laurowych

ziela angielskiego

czarnego pieprzu

100 ml octu

oleju – trochę słonecznikowego, trochę spod suszonych pomidorów

co zrobiłam:

Śledzie pokroiłam na mniejsze kawałki, zamoczyłam w letniej wodzie na ok. pół godziny. W między czasie obrałam cebule i pokroiłam je w plasterki. W garnku zagotowałam wodę z przyprawami, zblanszowałam w niej cebulę ( wrzuciłam na chwilę, ale nie na tyle długo by cebula się ugotowała), na koniec wlałam do wody ocet. Zagotowałam i odstawiłam do wystudzenia. Po ostudzeniu odlałam cebulę, odlałam też śledzie. Składniki ułożyłam warstwowo w pojemniku, zalałam olejem i odstawiłam na noc do lodówki.

Rano, żeby nie było za nudno, zrobiłam sałatkę ze śledziami. Paweł stwierdził, że takich śledzi jeszcze nie jadł.

czego użyłam:

rucolli

1 zielonej papryki

puszki groszku

białej części pora

1 marchewki

śledzi

zieleniny

co zrobiłam:

Paprykę i pora pokroiłam, marchewkę starłam na tarce, dorzuciłam rucollę, groszek, zieleninę i moje perfekcyjne śledzie. Całość wymieszałam z olejem spod śledzi. Obłędzik!!!

A Ty, lubisz śledzie??

Jeden komentarz

  • Esencja

    Potrafisz zaskoczyć! Lubię śledzie. Nie jadłam ich do czasu pierwszej ciąży. Pierwszą moją ciążową zachcianką były śledzie w sosie musztardowym. Ja, która śledzia do ust nie brałam nagle poszłam do sklepu po śledzia ? i o dziwo nie połączyłam tego faktu ze stanem błogosławionym, o którym jeszcze wtedy nie wiedziałam, ale taka nagła miłość do śledzia w sosie musztardowym powinnam mnie naprowadzić na odmienność mego stanu. Także od czasu kiedy spłodziliśmy z moim ślubnym naszego pierworodnego lubię śledzie. I niej tylko w sosie musztardowym ?

Skomentuj Esencja Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *